poniedziałek, 13 lipca 2015

Pytania bez odpowiedzi

Szukałeś odpowiedzi. Tu są tylko nowe pytania. Rafał Kosik, "Vertical"


13 lipca 2015
Myślałam, że w moim życiu nie wydarzy się nic ciekawego. Nie mogłam się bardziej mylić.
Gdy pewnego poranka (chyba poranka) zamiast w swoim łóżku, w pokoju ze ścianami w kolorze śliwki i ze starymi, zupełnie niepasującymi do siebie meblami kupionymi w jednym z serwisów aukcyjnych, obudziłam się w miejscu, przypominającym grotę, leżąc na koszmarnie niewygodnej, typowo hotelowej dostawce, nie mogłam zgadnąć, co wydarzy się dalej.
Wstając, zauważyłam, że nadal mam na sobie swoją piżamę. Przynajmniej nie padłam ofiarą szalonego zboczeńca, więc chyba mogłam to uznać za plus. Wzdrygnęłam się, czując zimno pod stopami. Na czarnej, nierównej podłodze nie było żadnego dywanu, który chociaż w minimalnym stopniu złagodziłby szok wywołany różnicą temperatur.
Przyzwyczajając się do tego uczucia, powoli chodziłam po pomieszczeniu, zastanawiając się, gdzie właściwie jestem. Na około dwudziestu metrach powierzchni nie było nic poza łóżkiem i stolikiem z małą lampką koło niego. Mimo tego, że była ona jedynym źródłem światła, nie miałam problemów z widzeniem. Powietrze było suche, zimne. Nie widziałam zagrożenia, jednak czułam lekki niepokój.
Po chwili zauważyłam ciemne, drewniane drzwi, prowadzące na zewnątrz. Pociągnęłam ostrożnie za okrągłą metalową klamkę - otworzyły się bezszelestnie. Za progiem była ciemność.
Może to głupie, ale bez namysłu weszłam w nią, czując się dziwnie bezpiecznie, jakby nikt nie mógł mnie zobaczyć, chociaż ja też przez chwilę nic nie widziałam. Po kilku sekundach mój wzrok przywykł do braku światła. Stałam w wąskim korytarzu, którego końca nie widziałam. Co kilkanaście metrów na ścianie wisiały płonące jasno pochodnie.
Nie mając nic ciekawszego do zrobienia, na chybił trafił poszłam w lewo. Idąc, znalazłam wiele innych drzwi, prawdopodobnie prowadzących do pokoi identycznych do mojego. Odgłos moich kroków odbijał się głuchym echem od kamiennych ścian korytarza.
- Beverlee!
Podskoczyłam, gdy ktoś za mną niespodziewanie wykrzyknął moje imię. Odwróciłam się szybko.
Podbiegła do mnie blondynka wyglądająca na jakieś dwanaście lat. Ubrana w lekką, dżinsową koszulę i czarne legginsy, przypominała bardziej nastoletnią modelkę niż małą dziewczynkę.
Wyciągnęła do mnie rękę.
- Jestem Isa! Chodź, pokażę ci, gdzie ojciec na ciebie czeka. - Uśmiechnęła się do mnie.
- Ojciec?... - Zmarszczyłam się. Więc nie tylko ja tu jestem, mój tata również. - W porządku, prowadź.
Poszłyśmy w kierunku przeciwnym niż szłam wcześniej. Przez kilka minut wydawało mi się, że korytarz nie ma końca, zapętla się, jednak w pewnym momencie przed nami ukazały się drzwi, mniejsze, lecz równie trudne do dostrzeżenia, co pozostałe. Isa odwróciła się do mnie.
- Nie panikuj, nieważne, czego się dowiesz. - Jej zielone oczy były poważne.
Potaknęłam.
- Okej... - Mimo potwierdzenia, nie za bardzo byłam do tego przekonana.
Isa pchnęła drzwi. Moim oczom ukazała się kolejna grota, jednak kilkudziesięciokrotnie większa od tej, którą widziałam wcześniej. Musiało to być boczne wejście, ponieważ główną drogą prowadzącą tu wydawała się być wysoka brama z czarnej stali. Po prawej stronie na podwyższeniu stały dwa masywne, czarne trony. Jeden z nich był zajęty przez wysokiego, ciemnookiego mężczyznę z kruczoczarnymi długimi włosami. Gdy weszłyśmy, spojrzał się on na nas i widać było, że mu ulżyło z jakiegoś powodu.
- Isabelle, Beverlee, cieszę się, że jesteście. - Jego głos był niski, trochę niepokojący, jednak wywołał on u mnie jeszcze większą ciekawość.
- Witaj, ojcze - odpowiedziała Isa, przechodząc przed tron i pochylając głowę w geście szacunku. Nieco zdezorientowana, zrobiłam to samo.
Mężczyzna zaśmiał się cicho.
- Już ją uczysz naszych zwyczajów? Bardzo dobrze, ale wiesz, że nie wymagam tego od własnych dzieci, zwłaszcza w Podziemiu. - Podniósł się i zszedł po onyksowych schodach.
Na chwilę obecną niewiele rozumiałam. Blondynka miała mnie zaprowadzić do mojego taty, tymczasem jestem w sali tronowej jakiegoś mężczyzny, który jest jej ojcem. Jej, a nie moim.
- Wiem, że masz dużo pytań, Beverlee.
Drgnęłam, wyrwana z zamyślenia.
- Tak - skinęłam głową. - Nie do końca wiem, o co tutaj chodzi. Isa powiedziała, że pokaże mi, gdzie jest mój tata.
Mężczyzna westchnął cicho.
- Czyli jeszcze o niczym nie wiesz? - potrząsnął głową z niezadowoleniem. Kątem oka zauważyłam, jak Isa cofa się o krok z lekkim przestrachem. - Wiesz, co to za miejsce? - ruchem ręki pokazał grotę, w której się znajdowaliśmy. Zaprzeczyłam. - To jest Podziemie. Kraina umarłych. A ja jestem Hades, władca tego miejsca.
Zamrugałam, gdy mój mózg starał się zakodować te informacje.
- Aha. - To była jedyna inteligentna rzecz, którą udało mi się powiedzieć.
- Zapewne mi nie wierzysz. Prawda jest taka, że bogowie greccy wciąż żyją, mimo że są nieśmiertelni - zaśmiał się z własnego żartu. - Nadal mamy dużą władzę i możliwość kontaktów ze śmiertelnikami. Czasami mamy z nimi potomstwo, jak to było za starych dobrych czasów... - Uwaga mężczyzny na chwilę umknęła, wspominając owe czasy. - Mamy dzieci ze śmiertelnikami. A ty, Beverlee, jesteś moją córką.
Zapadła cisza, ponieważ tym razem nic mądrego nie przyszło mi do głowy.
- Rozumiem, że jest to dla ciebie duży szok - skinął głową. - Myślałem, że rodzina, w której się wychowywałaś przez dwadzieścia lat, wyjaśniła ci wszystko.
- Nie, o niczym nie wiedziałam - udało mi się wykrztusić. - Ale... Ale jak? Nie rozumiem... - potrząsnęłam głową.
Dziwna sytuacja. Chociaż z drugiej strony zawsze miałam poczucie, że nie pasuję do swojej rodziny. Byłam melancholijna, spokojna, nawet z wyglądu nie przypominałam rodziców. A raczej "rodziców". Westchnęłam.
- Isabelle, zaprowadź siostrę do zbrojowni, coś powinno się dla niej znaleźć.
- Dobrze, ojcze - pospieszyła z odpowiedzią dziewczyna. Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła spowrotem w stronę korytarza.
Gdy drzwi do sali tronowej boga umarłych zamknęły się cicho za nami, spytałam:
- Czyli... jesteś moją siostrą? - włożyłam wiele wysiłku w to, żeby głos mi nie zadrżał. Nie byłam spanikowana, jednak trochę mnie to przerastało.
Isa uśmiechnęła się do mnie.
- Powiedzmy, że przyrodnią siostrą. Zawsze byłaś jedynaczką, co?
- Tak, marzyłam, żeby mieć rodzeństwo.
- Nie martw się, teraz będziesz miała go aż za dużo - zaśmiała się.
Przeszła przez jedne z drzwi. Spodziewałam się kolejnej sypialni, jednak tym razem znalazłyśmy się w wysokim pomieszczeniu z ciągnącymi się wzdłuż ścian półkami, na których były setki, a może nawet tysiące sztuk różnego rodzaju broni. Miecze, szable, noże, dostrzegłam również pistolety.
Przy półce ze sztyletami stał wysoki chłopak z blond lokami, w luźnym, sportowym stroju. Po kilku chwilach dostrzegłam, że przy pasku ma przypięty miecz z czarnym ostrzem i srebrną rękojeścią.
- Hej, Myles! - zawołała Isa. Chłopak odwrócił się w naszym kierunku, a w jego szarych oczach pojawiło się najpierw zaskoczenie, potem radość.
- Widzę, że śpiąca królewna się obudziła nareszcie - uśmiechnął się do mnie i wyciągnął rękę na przywitanie. - Jestem Myles, syn Hadesa.
- Hej, brat. - Zachichotałam. Można się przyzwyczaić. - Nazywam się Beverlee, ale mówcie mi Lee.
Blondyn zatarł ręce.
- To co dla szanownej panienki? Standardowo miecz i tarcza? - Nie czekając na odpowiedź, obrócił się i przez chwilę patrzył na półki. - Coś widziałem tu przed chwilką... - Podszedł do jednej z nich i zdjął dwuręczny miecz z wąskim, około metrowym lśniącym srebrno ostrzem z bogato zdobioną złotą rękojeścią. Podał mi broń. - Sprawdź, czy dasz radę unieść.
Niepewnie chwyciłam za rękojeść.
- To nie wąż, nie ugryzie. A ty musisz panować nad swoim mieczem, a nie on nad tobą - zganił mnie Myles.
Wymruczałam szybkie przeprosiny, poprawiając uchwyt. Broń była ciężka, jednak mogłam ją utrzymać jedną ręką. Myles i Isa wymienili szybkie spojrzenia.
- Pasuje idealnie. - Na twarzy dziewczyny ponownie pojawił się ten rozbrajający uśmiech. - To teraz tarcza.
- Nie potrzebuję jej - odpowiedziałam, zanim zdążyłam pomyśleć.
Moi towarzysze nie byli zdziwieni.
- W porządku, ale nie jestem łatwą nauczycielką - szturchnęła mnie Isa.
- Isa będzie cię uczyć szermierki, a ja łucznictwa - dodał Myles.
Wzruszyłam ramionami. Zapowiadało się ciekawie.
- Jak mogę się wydostać na powierzchnię? - spytałam. - Chciałabym porozmawiać z moją rodziną... To znaczy, z dawną rodziną. To znaczy... - plątałam się coraz bardziej.
Oboje się zaśmiali.
- Po prostu zamknij oczy i wyobraź sobie miejsce, do którego chcesz trafić - poradził Myles.
Tak zrobiłam. Poczułam, jak zatykają mi się uszy, przeszedł mnie dreszcz. Jakaś nieokreślona zmiana kazała mi otworzyć oczy.
Stałam przed swoim domem, a miecz, który jeszcze przed chwilą trzymałam, pojawił się przypięty bezpiecznie do paska.
Czas na spotkanie rodzinne.

piątek, 10 lipca 2015

Równowaga - prawda i kłamstwo, rzeczywistość i iluzja

Nowe życie nie zaczyna się od zmiany otoczenia, tylko od zmiany perspektywy.  Agnieszka Jucewicz, "Żyj wystarczająco dobrze"


10 lipca 2015
Nazywam się Beverlee Montalvo. Zawsze myślałam, że jestem zwykłą, normalną dziewczyną, z normalnymi problemami, problemami, jakie ma każdy inny.
Normalność? A co to właściwie jest?
Co czuć, gdy nagle dowiadujesz się, że całe twoje życie było iluzją? Iluzją stworzoną tylko po to, by chronić cię przed samą sobą?
Złość.
Wszystkie plany, które zrobiło się przez dwadzieścia lat życia, w jednej chwili można zgarnąć do worka i zakopać głęboko pod ziemią, ponieważ już nie ma szans na ich realizację.
Strach.
Wszystko, co uważało się za prawdę, trzeba zmienić. Niepewność jutra. Niepewność następnej godziny, minuty.
Nienawiść.
Wszystko, co zrobiło się w swoim dotychczasowym życiu, nie ma znaczenia. Trzeba zacząć wszystko od nowa. Każda zapisana strona w kalendarzu została brutalnie wyrwana i spalona.
Kim jestem?
Nazywam się Beverlee Montalvo. Jestem córką Hadesa, boga umarłych, Pana Podziemia.